sobota, 17 sierpnia 2013

SPACER

Amy nie oczekiwała specjalnie spotkania z Benem, ale ucieszyła się kiedy zadzwonił do drzwi. Była ubrana w czarne rurki, puchate skarpety, białą koszulkę i luźny beżowy sweter.
-Przyniosłem piwo- uniósł sześciopak piwa.
-Dzięki. Wejdź.
Był ubrany na luzie, w czarne dresowe spodnie, czarny t-shirt z dekoltem w serek i wiśniową bluzę.
-Fajne skarpety.- powiedział z uśmiechem.
-Odczep się. Są wygodne. To co oglądamy?
-Hmmm... Co proponujesz?
-"Skazani na Shawshank"?
-Klasyka. Odpalaj.
Usiadł na kanapie a Amy włączyła film i poszła do kuchni po chipsy. Gdy wróciła zostawiła przekąskę na stoliku i usiadła obok Bena. Otworzyli piwo, oglądali film i śmiali się. Komentowali produkcję i kwestie bohaterów, a także sytuacje przedstawione w ekranizacji książki Kinga. Po filmie okazało się że zdążyli opróżnić wszystkie przyniesione przez Bena piwa.
-Może się przejdziemy?- zaproponował.
-Dobra, ale nie za daleko bo nie dam rady wrócić.- zaśmiała się, a on do niej dołączył. Byli pijani i nie panowali nad swoim zachowaniem. Totalna głupawka. Z trudem założyli kurtki i buty i wyszli na zewnątrz. Było już ciemno, Amy spojrzała na zegarek w komórce- 22:53. Wzięła Bena pod ramię i lekko się zataczając i śmiejąc z bliżej nieznanego im powodu szli przed siebie. Nagle zdali sobie sprawę że dotarli nad staw w parku, w centrum Londynu. Ben bez ostrzeżenia podniósł Amy i próbował wrzucić do wody, lecz dziewczyna wyrwała się, cały czas się śmiejąc. Kiedy tylko dotknęła ziemi i złapała równowagę zaczęła gonić chłopaka  w akcie zemsty. ten jednak stanął nagle, ona z impetem wleciała w jego ramiona, podniósł ją, i ich twarze znalazły się dokładnie naprzeciw siebie, tak blisko. Natychmiast pojawiło się napięcie, ale to miłe, podniecające. Amy oddychała szybko, trzymała Bena za ramiona, a on delikatnie i powoli ją opuścił na ziemię, cały czas patrząc jej w oczy. Czuł przyjemny dreszcz na plecach.Stali tak chwilkę, aż on przerwał milczenie:
-Tu blisko jest mój dom, może zostaniemy u mnie, aż wytrzeźwiejemy?
Amy z uśmiechem przystała na tą propozycję, więc powoli odeszli w stronę przedmieścia rozmawiając. Szybko doszli do domu Bena. Był dokładnie taki jak Amelia wyobrażała sobie swój dom. Mały, błękitny, z ciemnoniebieskimi drzwiami i ogromnym ogrodem. Na przeciwko wejścia były schody wiodące na piętro, gdzie znajdowała się sypialni i łazienka. Na dole była kuchnia i salon. ściągnęli buty i kurtki.
-Masz świetny dom.
Urządzony gustownie, bez przepychu, w starym stylu. Meble były drewniane, zabytkowe, ale proste i wygodne. W domu było bardzo kolorowo.
-Dziękuję. Mam zamiar przerobić salon...
-Nie!- przerwała mu.- Nic nie zmieniaj. Tak jest idealnie.
Spojrzała mu w oczy, delikatnie przysuwając się do niego, on dotknął jej policzka i...


JEŚLI KTOKOLWIEK TO CZYTA NIECH SKOMENTUJE :)

piątek, 16 sierpnia 2013

ROZMOWA


Amy zdziwiona ściągnęła słuchawki.
-Można?- zapytał głębokim, aksamitnym głosem.
-Jasne.- odpowiedziała.
-Przepraszam za mojego ojca. Myśli, że jak jest bogaty to wszystko mu wolno.
Była zdziwiona jego szczerością. Zauważył to.
-Dziwi Cię to?- zapytał.
-Chcesz drinka?- zapytała po chwili namysłu.
-Z chęcią.
Nalała do szklanki whiskey z lodem i cytryną i podała mu.
-Jestem zaskoczona, że tak się wyrażasz o swoim ojcu.
-To nie jest mój ojciec. Ojczym.- odpowiedział.
-To wiele wyjaśnia- powiedziała z uśmiechem popijając bursztynowy trunek.
-Co masz na myśli?- zapytał, choć znał odpowiedź.
-Jak tylko was zobaczyła zastanawiałam się czy nie jesteś adoptowany.- uśmiechnęła się do niego.- Jestem Amelia, ale mów mi Amy.
-Ben. I, tak masz rację, jestem zupełnie inny niż rodzice.
-Czego słuchasz?- zapytał wskazując słuchawki.
-Różności. Queen, Red Hot Chilli Peppers, Iron Maiden, The Beatles.
-Hmmm, klasyka. Masz świetny gust.
Amy zaśmiała się i podziękowała. Wiedział, że będzie epicka znajomość. Amy była średniego wzrostu, miała długie, lokowane brązowe włosy, zielone oczy i była szczupła. Miała idealnie kobiecą sylwetkę, nie za chuda, ale też bez przesadnych krągłości. Była ubrana w luźną biała koszulę, która lekko prześwitywała. Miała czarne, obcisłe spodnie i czarny żakiet. Na puchatym dywanie leżały jej czarne, skórzane botki na obcasie. Ben stwierdził, że nigdy nie widział takiej dziewczyny. Miała około dwudziestu lat. Ona natomiast zauważyła jeszcze że był ubrany w proste spodnie w kolorze khaki, biały t-shirt, i granatowy wełniany sweter, rozpięty pod szyją. Wyglądał oszałamiająco.
-Nie jesteś stąd, prawda?- stwierdził.
-Nie, jestem Polką. Przyjechałam tu dwa lata temu do pracy i zostałam. Bardzo podoba mi się Londyn.
-Tak, jest tu wiele rozrywek. Może wybierzesz się ze mną na kolację?- zapytał po chwili wahania.
-Raczej nie przepadam za restauracjami, mam ich dosyć.-odpowiedziała z uśmiechem.- Ale pizza, piwo i telewizor bardziej mi odpowiadają.
-Tak więc jesteśmy umówieni.
-Przyjdź w sobotę o 19:00 pod ten adres:
 
 RUSSEL STREET 124/3

Uśmiechnął się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

SPOTKANIE   
                       

 Siedziała w swoim biurze w restauracji, gdzie pracowała od dwóch lat. Nagle z zamyślenia wyrwało ją pukanie.
-Proszę- powiedziała.
W drzwiach pokazała się jedna z kelnerek i jej przyjaciółka.
-Możesz zejść? Jakiś bogaty dupek się awanturuje, biedną Amandę doprowadził do płaczu. Ciągle wrzeszczy, że chce rozmawiać z kierownikiem. Uprzedzę cię, że myśli że jesteś facetem.
-Jak ja kocham tych bogaczy... Zaraz zejdę.
Leniwie wstała i poszła za przyjaciółką. Mimo przyzwyczajenia do bogatych klientów, nie mogła wytrzymać z awanturnikami, którzy nie uznają równouprawnienia. Na samą myśl dostawała białej gorączki. Zeszła po schodach i od razu zauważyła o kim mówiła Sasha. Przy jednym ze stolików siedział gruby facet koło pięćdziesiątki, był ubrany w elegancką koszulę oraz drogie spodnie i marynarkę. Obok niego siedziała chudziutka żonka z szyją żyrafy i końską twarzą, ubrana w morelową sukienkę. Wszystkiemu przyglądał się zawstydzony chłopak, który miał koło dwudziestu pięciu lat. Był wysoki, szczupły, lecz umięśniony. Miał ciemną karnację, krótkie brązowe włosy, wyglądające jakby dopiero wstał z łóżka. Miał najpiękniejsze oczy jakie Amy kiedykolwiek widziała- tak brązowe, że aż prawie czarne. Mimochodem pomyślała, że koleś jest chyba adoptowany, patrząc na jego rodziców. Amy objęła płaczącą Amandę i zwróciła się do przyjaciółki:
-Weź Amandę do mojego gabinetu i powiedz Johnowi żeby zaparzył jej herbatę. A ty Amando- zwróciła się do niej- Przestań płakać, przecież nic się nie stało- uśmiechnęła się serdecznie do koleżanki.
-Witam, nazywam się Amelia Parker i jestem kierowniczką, w czym mają państwo problem?
-Nic się nie stało, przepraszamy za kłopot- Nieśmiało odezwał się chłopak.
-Jak to nic się nie stało?! Przestań gadać głupoty Ben! Zamówiłem krwisty stek, a dostałem średnio wysmażony! Oto co się stało!- krzyczał awanturnik.
-Ależ nie ma co się kłócić- powiedziała ze sztucznym uśmiechem, choć tak naprawdę miała ochotę go uderzyć.- Zaraz powiem kucharzowi żeby przygotował następny, zgodny z zamówieniem, oczywiście na nasz koszt.
-No! Oby teraz był lepszy!
Poszła do kuchni i poprosiła Johna (kucharza) o zrobienie następnego. Tym razem najbardziej krwistego jak tylko potrafił, a sama wzięła herbatę dla Amandy i poszła do gabinetu. Kiedy weszła, podała kubek koleżance i zaczęły rozmowę:
-Dziękuję Amy. Wiesz że nie potrafię się postawić takim osobom.
-Oh, skarbie, wszystko w porządku.- Uśmiechnęła się.- Jesteś nieśmiała, to wszystko. Przyzwyczaisz się kiedyś.
-A ty się przyzwyczaiłaś?
-Ja całe życie musiałam znosić takich ludzi więc jestem odporna na ich gburowatość. Btw widziałaś tego kolesia co z nimi siedział? To ich syn?
-Tak, Przystojny, prawda?
-Owszem. Ale bynajmniej nie podobny do rodziców. Ciekawe czy maniery też ma tak odmienne.
Nagle do gabinetu wpadła Sasha.
-Amy, szybko chodź na dół, ten koleś jest jakiś nienormalny!
-Co znowu?- ale nie usłyszała odpowiedzi gdyż przyjaciółka już biegła na dół. Niechętnie poszła za nią.
-To ma być krwisty stek?! Co to za restauracja?!- mężczyzna zauważył Amy- Tak to jest jak kobieta zarządza!
Amy nie wytrzymała. Wzięła talerz od klienta i szybkim krokiem weszła do kuchni. Chwyciła duży widelec do mięsa i z furią wbiła go w surowy stek. Wściekła wyszła z kuchni z mięsem na widelcu, podeszła do klienta i wbiła sztuciec w stół.
-Mam nadzieję, że tak krwisty Panu odpowiada.- I jadowicie się uśmiechając odeszła do biura. Gdy tylko zamknęła drzwi ściągnęła buty, nalała sobie whiskey z lodem i cytryną, założyła słuchawki i usiadła na parapecie. Widok z okna i muzyka zawsze ją odprężały. Popijając drink delektowała się spokojem i muzyką. Kiedy doszła do siebie usiadła przy biurku. Chwilę później drzwi uchyliły się i ukazał się w nich tajemniczy przystojniak...